|
Patron liceum
|
|
|
|
|
Ewaryst Jaśkowski |
|
Wspomnienia Absolwenta Liceum Ogólnokształcącego
w Sompolnie |
|
Część I
|
Szkoła średnia w Sompolnie rozpoczęła pracę od 21 kwietnia 1S45 roku w
budynku szkoły podstawowej, a od 1 września w budynku po byłym gimnazjum
niemieckim. Obok szkoły uruchomiono też internat dla młodzieży
zamiejscowej. Szkołę zorganizowało kilka osób, w tym Maria Hubę oraz
nauczyciele Kazimiera Dunaj, Janina Pawłowska, Lucyna Groszkowska i Józef
Łukasik, który zostam pierwszym dyrektorem. Pomoc w organizowaniu szkoły
oraz wsparcia udzielał też ks. Lambert Slesiński. Pierwsza nazwa szkoły to
: Samorządowe Gimnazjum Koedukacyjne w Sompolnie. Następna nazwa
wprowadzona zarządzeniem - Ministra Oświaty z dnia 1 lutego 1949 roku to:
Państwowa Szkoły Ogólnokształcąca Stopnia licealnego w Sompolnie." W
latach. 50-tvch zmieniono nazwę na Liceum Ogólnokształcące. Rozpocząłem
naukę w tej szkole 3 lata po jej powołaniu to jest w 1948 roku e po 4-ch
latach w 1952 r. zdawałem maturę, Obecnie szkoła zbliża się do
sześćdziesiątki. Jak na osobę fizyczną to dużo, ale na instytucje to nie
za wiele, Szkoła to szczególnego rodzaju instytucja pełna żywych ludzi a
to powoduje wielość różnego rodzaju wydarzeń. Mam nadzieje, że kroniki
szkoły odnotowały to wszystko co cię w niej działa.
Pierwsze wrażenia to .jak
zwykle nowi koledzy, nowi nauczyciele, inny budynek szkolny. Ale by mogła
powstać szkoła muszą być spełnione trzy podstawowe warunki tj. budynek,
uczniowie i nauczyciele. Gała reszta to już tylko dodatki. Zacznę od
budynku. Sale lekcyjne niewielkie, ciasne a uczniów w klasie po 40-u,
korytarze małe, brak sali gimnastycznej, jedynie bardzo mała zastępcza,
ubikacje na zewnątrz budynku, wody bieżącej brak, ogrzewanie piecowe,
ławki stare pamiętające szkołę niemiecką, pomocy naukowe jak na lekarstwo,
książek w bibliotece podobnie, boisko to właściwie tylko podwórze, brak
podręczników do nauki. Tych trudnych warunków wie nie odczuwano bo
rekompensował je zapał do nauki, a ponadto każdy wiedział że okres
powojenny jest trudny i biedny.
Podobnie spartańskie Baranki istniały w internacie. Sale kilkuosobowe,
ubikacje te same co dla szkoły, ogrzewanie piecowe, a palaczami byli sami
uczniowie, Umywalki to w każdym pokoju miednica i dwa wiadra jedno
na czystą wodę ze studni i drugie na brudną. Całe umeblowanie to drewniane
wojskowe łóżka, stół i szafy. Resztę ta jest pościel, krzesło i jakąś
półkę na książki uczniowie przywozili z domu. Dzień rozpoczęcia roku
szkolnego na podwórzu szkoły wyglądał jak jarmark lub zjazd taboru
cygańskiego, bo z uczniami przyjeżdżali rodzice w konie a na wozie
przywozili siennik wypchany słomą, poduszkę, kołdrę lub pierzynę, koce
itp. W pierwszych dwóch latach mojego pobytu w internacie rodzice byli
zobowiązani oprócz opłaty w gotówce przywozić artykuły żywnością we takie
jak mleko, masło , mięso, warzywa, ziemniaki. Najczęściej dokonywano
dostaw w dni targowe a pod koniec tygodnia już było biednie a w dodatku
nie było wtedy lodówek więc z mięsem działy się różne niespodzianki mające
wpływ na powonienie. Dopiero od 1S50 roku zaniechano tego i pozostały
jedynie opłaty w gotówce. W dniu zakończenia roku szkolnego odbywał się
podobny zjazd konnych zaprzęgów celem zabrania do domu własnego majątku
uczniów. "Dodatkowym utrudnieniem było noszenie ze sobą do szkoły i z
powrotem kałamarza z atramentem, bo długopisów wtedy jeszcze nie byłe.
Oddzielny problem to światło. Sompolno nie było jeszcze podłączone de
linii energetycznej a prąd elektryczny pochodził z prądnicy znajdującej
się w młynie. Urządzenia te często się psuły a od 195C roku właściwie
prądu nie było. Uczono się przy lampach naftowych i świeczkach. to takich
warunkach przygotowywaliśmy się do matury. Liceum otrzymało prąd
elektryczny z linii przesyłowej dopiero w 1954 roku dzięki między innymi
staraniom dyrektora, warunki lokalowe szkoły uległy radykalnej zmianie
dopiero w 1974 roku czyli po 22 latach od momentu kiedy zdałem maturę.
Młodzież w okresie powojennym była spragniona wiedzy, dlatego te trudne
warunki bazowe przyćmiewał zapał do nauki i chęć jej zdobycia. Prawdą jest
2e część uczniów przyszła do szkoły nie przygotowana z małych wiejskich
szkółek, w których uczyli nauczyciele nie posiadający matury z małym
zasobem wiedzy. Powodowało to bardzo duży odsiew. Kiedy rozpoczynałem
naukę były dwa oddziały równoległe liczące około 80 uczniów. Po dwóch
latach już było nas 35 osób w jednym oddziale a po trzech latach zostało
16 osób. Ażeby utrzymać klasę maturalną Kurator Okręgu Szkolnego
Poznańskiego zarządził połączenie klasy z taką samą ilością uczniów z
Liceum w Izbicy Kujawskiej. Uczniowie z Izbicy przyszli do Sompolna i
utworzono oddział 22 osobowy. Tak duży ubytek uczniów w czasie
czteroletniego cyklu nauczania spowodowany był też trudnymi warunkami
materialnymi w rodzinie i przejęciem do innych szkół. Brakowało ludzi d©
pracy we wszystkich dziedzinach życia, dlatego część chłopców poszło de
szkół oficerskich w myśl panującej wtedy zasady "nie matura lecz chęć
szczera zrobi z ciebie oficera" , część po dwóch latach zostało
nauczycielami uzupełniając zaocznie wykształcenie w Liceum Pedagogicznym w
Koninie, czas.' przeszła d© różnego rodzaju szkół zawodowych by szybko
zdobyć zawód i pracować. Pozostali więc tylko najwytrwalsi i najlepsi,
dlatego po ukończeniu szkoły nie było problemu z dostaniem się na studia
wyższe.
Młodzież była też chętna do pracy społecznej w szkole i środowisku,
włączała się do modnej wtedy akcji walki z analfabetyzmem. Wyglądało to
tak ze dany uczeń otrzymywał pod opiekę analfabetę i chodził wieczorami do
jego domu i go uczył pisać i czytać. Wyniki tej akcji były różne ale chęci
wiele. W szkole funkcjonowały kółka artystyczne, zajęcia pozalekcyjne i
organizacje społeczne. Związek młodzieży Polskiej ciągle werbował nowych
członków, prowadzić szkolenia ideologiczne i organizował samopomoc
koleżeńską dla uczniów najsłabszych.
Uczyłem się wśród wspaniałych koleżanek i kolegów. Ci z Izbicy również się
szybko zasymilowali. Wielu z nas ukończyło wyższe uczelnie, zdobyło piękne
zawody, osiągnęło szczyty kariery naukowej. Ze sporą grupą kolegów z mojej
klasy utrzymuje kontakty po dziś dzień mimo upływu ponad 50 lat.
|
Część II |
Wojenne & powojenne losy częste zupełnie
przypadkowe rzucały ludzi w różne strony kraju. Zmieniali oni miejsca
zamieszkania, szukali pracy, przekwalifikowywali się. Spotkało to również
wielu nauczycieli Liceum Ogólnokształcącego w Sompolnie. Przychodzili
zupełnie nie przygotowani do zawodu nauczycielskiego. Ci, którzy mieli
chęć odrobinę talentu pedagogicznego i dużo pracowali stali się dobrymi
nauczycielami i pozostali w zawodzie do emerytury. Inni po jakimś czasie
odchodzili. Przewinęło się więc przez szkołę, wielu różnych ludzi. "Były
postacie groteskowe nie potrafiące utrzymać dyscypliny i na ich lekcjach
działy się rzeczy różne, był nauczyciel biologii, który tylko dyktował
jakiś niedostępny dla uczniów podręcznik, był też przedwojenny właściciel
ziemski /dziedzic/ z okolic Ślesina wykształcony rolniczo poza granicami
Polski. Uczył biologii ze szczególnym uwzględnieniem osiągnięć Miczurina i
Łysenki. Ponieważ godzin do etatu brakowało to uczył też fizyki realizując
tylko tematy opisowe. Unikał doświadczeń i wzorów matematycznych.
Niezastąpiony był w płynnej mowie w myśl zasady dużo gadania mało treści.
Świadczyło to o braku merytorycznej wiedzy z nauczanych przedmiotów.
Podstawowych jednak przedmiotów, z których zdawało się maturę i egzaminy
wstępne na wyższe uczelnie uczyli nauczyciele kwalifikowani lub
zdobywający kwalifikacje kosztem solidnej pracy.
Jest mi z perspektywy czasu o tyle łatwiej ocenić wysiłki pedagogów bo sam
byłem nauczycielem, działaczem oświatowym i pracownikiem nadzoru
pedagogicznego w powiecie przed 1975 rokiem. Później przekwalifikowałem
się na urzędnika ale z oświatą długie jeszcze lata miałem do czynienia.
Oceniając prace nauczycieli trzeba też pamiętać, że był to okres
powojenny, zmiana ustroju, brak podręczników i największe nasilenie
systemu stalinowskiego. Powodowało to dezorientacje nauczycieli w
treściach nauczania. Część podręczników np. do historii czy biologii było
tłumaczonych z podręczników radzieckich przepełnionych cytatami z klasyków
marksizmu, leniniznu i stalinizmu.
Gdy rozpoczynałem naukę dyrektorem w latach 1946 - 1950 był Kazimierz
Dorywalski starszy pan z wykształcenia chemik, przedwojenny nauczyciel
wysoka kwalifikowany, kulturalny, dobrotliwy dla uczniów cieszący się
dużym autorytetem. Dość szybko i trochę niewyraźnie mówił ale chemii uczył
dobrze. Było to jednak nauczanie werbalne z powodu braku pomocy
dydaktycznych do wykonywania doświadczeń. Teoria wypowiadana przez
dyrektora była zrozumiała i łatwo przyswajalna.
Po dwóch latach mojej nauki dyrektor przestał pełnić swoją funkcje i z
Sompolna się wyprowadził. Przyczyna nie jest mi znana. Można tylko
domniemać że był to brak zaangażowania politycznego.
Nowym dyrektorem został w 1950 roku Hilary Adamczewski, który przybył ze
Śremu. Kierował szkołą do 1964 roku. Miał syna w moim wieku i syn znalazł
się w naszej klasie i razem zdawaliśmy maturę. Skończył Politechnikę
Wrocławską i pracował w małym zakładzie produktów elektrotechnicznych w
Dusznikach Zdroju. Odwiedziłem go ostatnio w 1991 roku.
Dyrektor Adamczewski urodził się w 1905 roku w Środzie WIkp. Maturę złożył
w Śremie w 1926 roku. Studiował historie na Uniwersytecie Poznańskim lecz
studiów nie zakończył egzaminem magisterskim. Od 1932 roku był wykładowcą
w Szkole Podoficerskiej w Śremie W czasie okupacji mieszkał i pracował w
Nowym Sączu, Rzeszowie i Radomiu w Przedsiębiorstwach Budowy Dróg. Po
wojnie wrócił do Śrem i pracował jako nauczyciel w liceum
Ogólnokształcącym. Po odbyciu kursu dyrektorów w Otwocku został przez
Kuratora Okręgu Szkolnego Poznańskiego mianowany dyrektorem w Sompolnie. W
1954 roku złożył egzamin uproszczony na nauczyciela szkół średnich. W 1964
roku został odwołany ze stanowiska dyrektora i przeniesiony do Liceum
Ogólnokształcącego w Kłodawie, gdzie uczył histerii i równocześnie pełnił
funkcje kierownika Powiatowego Ośrodka Metodycznego w Kole. Przeszedł na
emeryturę w 1972 roku. Zmarł v; 1974 roku i został pochowany w Kłodawie.
Zaangażowany był w pracy Stronnictwa Demokratycznego. Dbał o wyposażenie
szkoły. W czasie jego kadencji wybudowano zastępczą sale gimnastyczną.
Jako nauczyciel próbował uczyć różnych przedmiotów. Uczył wiec obok
Historii łaciny, geolog; a nawet w młodszych klasach matematyki. Dla
uczniów zbyt surowy, osobowość bezbarwna, lekcje prowadził w sposób
wyjątkowo nudny, z nauczanej łaciny niewiele pozostało mi w pamięci.
W mojej ocenie głównym filarem szkoły była
nauczycielka języka polskiego Janina Słonczewska. Przygotowana
merytorycznie do zawodu, posiadała ogrom wiedzy, miała właściwe podejście
do niekwestionowany autorytet szkoły, bardzo wymagająca.
Potrafiła zmusić uczniów dc intensywnego
myślenia i dokładnej analizy przeczytanych lektur. Jej metoda to wszystko
wyciągnąć od uczniów stosując słynne "i co jeszcze" a sama tylko
podsumowała i podyktowała wnioski. Nie było da pomyślenia by uczeń nie
przeczytał wskazanej lektury. Dużo uwagi poświęcała pisaniu wypracowań a
przy okazji gramatyka i ortografia musiały parne wejść do głowy. Do dziś u
mnie błąd ortograficzny to jedynie przypadek. Historii literatury uczyła
na podstawie słynnego przedwojennego podręcznika Ignacego Chrzanowskiego.
Gała trudność polegała na tym, że w klasie był tylko jeden egzemplarz tej
książki bo po wojnie jej nie wznowiono. Zostawaliśmy więc po lekcjach i
ktoś czytał zadany materiał a cała klasa notowała.
Nie mogę pominąć w swoich wspomnieniach życiorysu tej wspaniałej
nauczycielki:
Janina Słonczewska urodziła się 13 maja 1908 roku w Moryniu - województwo
nowogródzkie. Ojciec był buchalterem. Cd 1915 roku rodzina na stałe
zamieszkiwała v Nieświeżu. Tara v/ 1917 roku rozpoczęła naukę w szkole
średniej założonej przez Polską Macierz Szkole W 1926 roku ukończyła
gimnazjum państwowe w Nieświeżu i zapisała się na Wydział Humanistyczny
Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie Będąc absolwentką pracowała 2 lata
w państwowy w gimnazjum w Nowej Wilejce i jeden rok w Szkole Rzemiosł
Budowlanych w Wilnie, 6 maja 1939 roku ukończyła studia w zakresie
filologii polskiej i uzyskała tytuł magistra. Jej temat pracy
magisterskiej to: "Poglądy Mickiewicza na poezje, poetę i krytykę
literacką i jego stosunek do krytyków romantycznych /Brodziński, Mochnacki
i Grabowski/". Po wybuchu II wojny kwiatowej w roku szkolnym 1939/40
pracowała w Gimnazjum w Nieświeżu a w roku szkolnym 1940/41 na skutek
likwidacji jeżyka polskiego w szkole średniej została przeniesiona do
szkoły podstawowej w miejscowości Zawita pow. Nieśwież. W latach 1941-43
pracowała w magistracie jako kancelistka. Gdy przyszły poraz drugi władze
radzieckie pracowała jako urzędniczka w Urzędzie Rolnym w Nieświeżu. W
roku 1945 w ramach repatriacji z terenów wschodnich zamieszkała wraz z
dwoma siostrami i szwagrem w Sonpolnie i od września tegoż roku podjęła
prace nauczycielki języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym w
Sompolnie. Przepracowała tam 27 lat i w roku 1972 przeszła na emeryturę.
Zmarła w Sompolnie 8 lutego 1997. |
Cześć III |
W części drugiej
wspomniałem, że powojenne losy zupełnie przypadkowo rzucały ludzi w różne
miejsca związane z poszukiwaniem pracy. Tak przypadkowo znalazł się w Sompolnie
nauczyciel matematyki Włodzimierz Tymoszyk z zawodu inżynier melioracji, który szybko
adoptował się w zawodzie nauczyciela i pięknie tej trudnej wiedzy uczył.
Przedmiot przez niego wykładany nie podlegał ówczesnej ideologii, dlatego
wiedza nie budziła wątpliwości. W tym przypadku nie straciło na
aktualności stwierdzenie filozofa Kanta, że w każdej nauce jest tyle
prawdy ile w niej matematyki. Pan Tymoszyk dużo wymagał, często robił
sprawdziany pisemne, kładł duży nacisk na samodzielne myślenie szczególnie
podczas rozwiązywania zadań tekstowych. Dobrze też przygotował do matury i
do egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie. Sprawdziłem to osobiście zdając
egzamin wstępny z matematyki na UAM w Poznaniu. Osobowość nauczyciela
budziła respekt. Zawsze poważny, schludnie ubrany, inteligentny i
kulturalny w stosunku do uczniów. Wychodząc z klasy na koniec lekcji
często używał swoistego powiedzenia: "Ja wam mówię wy się uczcie". Nie
sposób pominąć krótkiego życiorysu tak pozytywnej postaci:
Włodzimierz Tymoszyk urodził się 29 sierpnia 1902 roku w Sokalu byłego
województwa lwowskiego. Tam też uczęszczał do szkoły powszechnej oraz
Gimnazjum klasycznego, które ukończył w 1923 roku. W tymże roku zapisał
się na Politechnikę Warszawską Wydział Wodny. Studia ŁS Politechnice
ukończył w roku 1929 uzyskując dyplom inżyniera hydrotechnika. Od 1930
roku rozpoczął prace zawodową w Okresowym Urzędzie Ziemskim w Kielcach w
charakterze Rejonowego Kierownika Robót Melioracyjnych. Od 1933 do 1936 r.
pracował w Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku w Wydziale Rolnictwa
wykonując podobne prace jak w Kielcach. Od 1936 r. do 1939 r. to jest do
wybuchu wojny pracował w Starostwie Powiatowym w Łomży w charakterze
Kierownika Referatu Melioracyjnego na 3 sąsiednie powiaty. W czasie wojny
mieszkam w Siedlcach a następnie przyjechał do Sompolna, gdzie rodzice
żony posiadali własny dom. Został przydzielony przez Niemiecki Urząd Pracy
do prywatnej firmy budowlano - melioracyjnej "Wadle" w Kłodawie, gdzie
pracował do zakończenia II wojny światowej. Po wyzwoleniu w 1945 roku brał
udział w organizowaniu Gimnazjum Samorządowego w Sompolnie w którym
rozpoczął prace w charakterze nauczyciela matematyki od września 1S45
roku. Pracował tam 22 lata tj. do 1967 roku. Nie dane mu było odpocząć na
zasłużonej emeryturze. Zmarł 19 stycznia 1S68 roku i pochowany został na
cmentarzu w Sompolnie.
Byłem na jego pogrzebie jako jeden z
byłych uczniów, którzy lubili matematykę, a to zamiłowanie zaszczepił mi
p. Tymoszyk.
Wyjątkowym nauczycielem jakiego spotkałem w Sonpolnie był Jan Mickunas.
Uczył mnie języka rosyjskiego i równocześnie był kierownikiem internatu.
Postać niezwykle barwna. Nie odkrywał rąbka swojego życiorysu ale wszyscy
wiedzieli że był wojskowym i uwielbiał konie, Człowiek niezwykle zdolny
władający kilkoma językami, których wciąż się samodzielnie uczył. Kiedy my
mieszkańcy internatu już dawno spaliśmy kierownik jeszcze siedział w swoim
pokoju i wertował słowniki języków obcych. Uczył w Liceum angielskiego i
rosyjskiego. Szybko opanował metodykę nauczania bo jego lekcje to kunszt
pracy z uczniami i ogromne wymagania w intensywnym myśleniu. Po czterech
latach nauki opanowaliśmy tak język że patrząc w tekst rosyjskiej gazety
należało biegle czytać po polsku. Wymagał też biegłego opowiadania po
rosyjsku treści czytanek czy przeczytanych książek z literatury pięknej.
W internacie panowała żelazna dyscyplina a za brak subordynacji można było
oberwać iście wojskową wiązankę. Dla uczniów zdolnych i dobrze
zachowujących się był bardzo przyjacielski. Jako człowiek z bogatym
doświadczeniem życiowym potrafił udzielać dobrych rad i odpowiedzieć na
każde pytanie ucznia. O barwności osoby świadczy jego życiorys, który w
skrócie przedstawiam:
Jan Mickunas urodził się; 20 kwietnia 1907 roku w Kazimierzy Wilekiej
powiat Pińczów. Był wnukiem litewskiego emigranta, który poślubił córkę
ziemianina Rayskiego hodowcy koni. Ten fakt wyjaśnia jego litewskie
nazwisko i zamiłowanie do koni zaszczepione przez dziadka. Ojciec był
nauczycielem w Krakowie. Zmarł gdy Jan miał 10 lat Wychowywał go po
śmierci ojca wuj lekarz mieszkający w Sosnowcu. Tam ukończył gimnazjum i w
1924 roku wstąpił do Szkoły Podchorążych w Warszawie. Ukończył ją jako
prymus w 1925 roku. Po odbyciu praktyki w 80-tym Pułku Piechoty w Słoninie
wstąpił do Oficerskiej Szkoły Artylerii w Toruniu, która ukończył w 1927
roku równie^ jako najlepszy i otrzymał stopień podporucznika. "Dostał
przydział do Dywizjonu Artylerii Konnej w Suwałkach. W 1931 roku odbył w
Toruniu kurs instruktorów jazdy konnej a w roku 1935 ponowny kurs na
instruktora jazdy konnej. Od 1935 roku już jako kapitan służył w
"Dywizjonie Artylerii konnej v Warszawie. Od kilku już lat uczestniczył w
zawodach hipicznych uzyskując w 1934 roku tytuł wicemistrza Polski w
konkursie na konia wierzchowego. W latach 1937-39 był instruktorem Grupy
Sportu Konnego w Grudziądzu. W 1939 roku wraz z grupą polską i na jej
czele startował międzynarodowych zawodach w Turynie a następnie
przygotowywał polską reprezentacje do igrzysk olimpijskich w Helsinkach,
Wojna tą prace przerwała. 25 sierpnia 1939 roku otrzymał przydział do
7-geo Pułku Artylerii Ciężkiej w Poznaniu i walczył w Armii Poznań pod
dowództwem generała Kutrzeby. Po bitwie nad Bzurą dostał się do niewoli i
został przewieziony do obozu jenieckiego w Prusach Wschodnich. W 1940 roku
z obozu uciekł i dotarł do Warszawy, gdzie wyrobiono mu dokumenty
inwalidzkie i udał sio do schroniska inwalidzkiego. Po nawiązaniu kontaktu
z AK wyjechał w okolice Puław i tam pod fałszywym nazwiskiem Henryk
Raźniewski pracował jako robotnik rolny. Znając jeżyk niemiecki został
tłumaczem w gminie Żyrzyn, następnie administrował majątkiem ziemskim. Po
wejściu w 1044 r. oddziałów Ludowego Wojska Polskiego zgłosił się do
Komendantury w Lublinie. Niestety po kilku dniach został aresztowany i
wywieziony na wschód do Diagilewa do łagru NKWD. W marcu 1945 roku uciekł
z łagru do Wiln&, a stamtąd pociągiem repatriacyjnym dojechał do Poznania.
Z Poznania przybył do Sompolna i rozpoczął prace w Nadleśnictwie. Od 1
czerwca 1947 r. zatrudniony został w Gimnazjum Samorządowym w Sompolnie
jako nauczyciel języka angielskiego i rosyjskiego. Na Uniwersytecie
Jagielońskim uzyskał dyplom uprawniający do nauczania języka angielskiego,
oprócz angielskiego i rosyjskiego znał jeszcze niemiecki i francuski.
Pracował w Sompolnie zaledwie 8 lat to jest do 1955 roku ale dał się
poznać jako bardzo zdolny i dobry nauczyciel. Wielu jego absolwentów
studiowało filologie angielską i rosyjską. W roku 1955 przeniósł się do
Technikum Rachunkowości Rolnej w Zieleńcu k/ Gorzowa Wielkopolskiego,
gdzie został dyrektorem. W tym czasie napisał podręcznik do nauki języka
angielskiego wznawiany 17 razy. Po 1956 roku za służbę AK otrzymał stopień
majora. W 1962 roku porzucił zawód nauczyciela i wrócił do koni. Został
zatrudniony jako kierownik wyszkolenia związku jeździeckiego a następnie
kierował Zakładem Treningowym w Stadninie Koni w Chyszowie koło Tarnowa.
Pracował też v< ośrodkach jeździeckich w Posadowie i w Poznaniu na Woli.
Był sędzią międzynarodowym w jeździectwie. Jego syn Wojciech również oddał
się jeździectwu. Major Mickunas zmarł 2 listopada 1973 roku w Poznaniu a
pochowany został na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie, |
Część IV |
Dobrze zapamiętałem też wielu innych nauczycieli. Do nich należy ani na
Pawłowska, która uczyła historii i geografii, a przez, dwa lata była moją
wychowawczynią. Posiadała wyższe wykształcenie i pełne kwalifikacje
nauczycielskie. Uczyła, dobrze jednak trudnością w nauczaniu historii był
przede wszystkim program, który pomijał wiele, niewygodnych dla ustroju
faktów historycznych a podręczniki historii powszechnej to tłumaczenie
podręczników radzieckich przesyconych cytatami z dzieł Lenina i Stalina.
Taka historia nawet najlepiej wykładana była nudna i mało ciekawa.
Pozostało więc uzupełnić sobie wiedze historyczną dopiero w późniejszym
czasie. Pani Pawłowska zmarła w 1i996 roku przeżywszy 87 lat i pochowana
została w Sompolnie.
Wielostronnie uzdolnionym był nauczyciel Stanisław Kosiorek. Zawsze
pogodny, wesoły nucący coś pod nosem muzyk prowadzący chór szkolny a
ponadto malarz i. rysownik. Uczył języka polskiego ale z braku godzin
uczył też geografii przez, jeden rok w mojej, klasie. Pan Kosiorek to
postać bardzo pozytywna i lubiana przez, uczniów. Zmarł 1983 roku
pochowany został w Sompolnie.
Przez szkołę przewinęło się wielu
nauczycieli, którzy najczęściej uczyli krótko a ilość godzin nauczania
niektórych przedmiotów nie wystarczała na pełen etat ponieważ szkoła
liczyła przeciętnie 7 oddziałów. Nie miała też w tym czasie szkoła
szczęścia do nauczycieli biologów, fizyków i sportowców do wf.
Warto też wspomnieć o nauczycielach
religii, którymi byli księża. Przez 4 lata uczyło mnie 3 księży. W
pierwszym roku znany rzeź starsze pokolenie mieszkańców Sompolna Ks.
Lambert Slisiński. Jego ciekawy życiorys a szczególnie ta jego część,
która dotyczy przetrwania przez, cały okres okupacji hitlerowskiej, w
Sompolnie budzi podziw. Religii uczył w sposób ciekawy i interesujący ale
ze swoich przeżyć okupacyjnych niechętnie się zwierzał. W drugim roku
nauki uczył mnie młody prefekt z Sompolna ks. Jan Kolos. Był bardzo
wymagający, historii kościoła trzeba było uczyć się na pamięć tak jak było
dane w podręczniku. Jego lekcje były dość werbalne i mało ciekawe, Takiego
nauczyciela najczęściej się nie lubi. Całe szczęście że po roku został
przeniesiony do innej parafii a dwa następne lata uczył miejscowy
proboszcz ks. Jan Świderski. Miał wtedy 62 lata i nazywaliśmy go
dobrotliwy staruszek. Jego lekcje były bardzo ciekawe nacechowane ogromnym
doświadczeniem życiowym i gruntownym wykształceniem teologicznym oraz
medycznym zdobytym na uczelniach Petersburga.
Potrafił swoje doświadczenie powiązać z
problematyką religijną i w sumie wychodziły z tego ciekawe lekcje
przygotowujące do dorosłego życia,. Ks. Świderski zmarł w 1959 roku
przeżywszy 71 lat i spoczywa na cmentarzu w Sompolnie. To tyle
uczniowskich wspomnień.
Po wielu latach tak się złożyło, że pracowałem w Związku Nauczycielstwa
Polskiego a następnie w Wydziale Oświaty i Kultury Urzędu Powiatowego w
Kole i miałem częsty kontakt ze swoją byłą szkołą już w innym charakterze.
Pamiętam wyruszający moment kiedy w roku 1972 w obecności całej
społeczności szkolnej wręczałem w imieniu Ministra Oświaty nagrodę
ministerialną p. Stanisławowi Kosiorkowi. Bywałem kilkakrotnie: na
uroczystościach szkolnych. Pracując w Wydziale Oświaty odpowiadałem między
innymi za prowadzenie inwestycji szkolnych, dlatego przypadło mi pełnić
funkcje inwestora podczas budowy obecnego obiektu szkolnego. Budowa
została rozpoczęta w roku 1970 w czynie społecznym. Powołano Społeczny
Komitet Budowy na. czele z p. Nikodemem Pekasiewiczem, zlecono wykonanie
prywatnemu przedsiębiorstwu budowlanemu p. Jarki, zgromadzono część
materiałów budowlanych ale w trakcie budowy okazało się że wymóg formalny
50 % czynu społecznego i drugie 50% dotacji państwowej nie został
spełniony. Czyn społeczny wynosił zaledwie 20 % kosztów, budowy. Zaczęły
się wtedy ogromne biurokratyczne schody, które wraz z. kierownictwem władz
powiatowych musieliśmy pokonać, by nie przerwać budowy i pozyskać
dodatkowe nie planowane środki finansowe. Po trudnych zmaganiach udało
się, ale pod koniec budowy powstał następny problem znalezienia pieniędzy
na pierwsze wyposażenie szkoły. Zadecydował przypadek. W 1973 roku
obradowało w Kole wyjazdowe kolegium Kuratora Szkolnego w Poznaniu
poświęcone wprowadzaniu reformy ministra Kuberskiego /szkoły gminne/.
Skorzystałem z tej okazji i podczas obrad zabrałem głos dzieląc się
kłopotami związanymi z wyposażeniem Liceum w Sompolnie. Pani Kurator Anna
Tyczyńska publicznie przyrzekła dotacje w wysokości jednego miliona
złotych na wyposażenie. Po spełnieniu kilku formalności i przedstawieniu
programu wyposażenia dotacja została przekazana na konto inwestycyjne
szkoły, Szkołę oddano do użytku w 1974 roku Od 1 stycznia 1974 r.
zmieniłem stanowisko w Urzędzie Powiatowym. Pan dyrektor Teodorczyk nią
uznał za stosowne zaprosić mnie na otwarcie szkoły. Od 1974 r. nie miałem
już kontaktu ze szkołą, uczestniczyłem jedynie, w trzech kolejnych
zjazdach w latach 1985,1990 i 1995. W obecności wszystkich gości na dwóch
pierwszych zjazdach zabierałem głos dzieląc się wspomnieniami. |
Ewaryst Jaśkowski
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|